środa, 25 czerwca 2014

Nie pisałam, bo siły nie miałam... Od dłuższego czasu panuje u nas w  domu artystyczne szaleństwo na niespotykaną dotąd skalę. Powstały różne odmiany spektaklu muzycznego- czas więc upływał mniej lub bardziej mile na licznych próbach. O ikony i obrazy wciąż się ktoś dopytuje, a ja już nie wiem, jak się mam tłumaczyć z opóźnień. A mnie zafascynowało wtapianie złotych nitek w struktury drewna, a że drewno płonie w temperaturze niższej niż temperatura topnienia złota, miałam z tym niemały kłopot. Ale udało się w końcu oszukać i naturę, i fizykę...
Wokalnie i scenicznie też się czuję momentami mocno zmęczona. Żydowskie klimaty stały mi się naprawdę bliskie, szczególnie od momentu, gdy jakimś cudem zostałam przyjęta co żydowskiego chóru. Ale wisi nade mną perspektywa koncertu "Pod dachami Paryża"- takiego pełnowymiarowego koncertu po francusku... języki już zaczynają mi się plątać- ostatnio obudziła mnie niespokojna myśl- czy Aznavour znał jidysz, skoro wyśpiewał, przepięknie zresztą la Yiddysze mame- klasykę żydowskiej poezji śpiewanej. I myśl ta nie pozwoliła mi zasnąć do rana.
Ostatnimi czasy pojawił sie na naszym artchatowym horyzoncie wspaniały człowiek, jakby z innego świata- kantor i rabin w jednym. Wielka i charyzmatyczna postać!! Z cudownym, przejmującym głosem, niebywałym poczuciem humoru, głęboką, rzetelną wiedzą. I gdzieś tam w głębi zakątku serca będący pogubionym chłopcem, który jakby przez przypadek objawił się w naszej dziwnej rzeczywistości.. Any way- jest blisko nas i stał się nam bliski... jak taki stary, dobry znajomy...
Myslę nad nową odsłoną spektaklu.... nad całkiem innym scenariuszem, nad inną stylistyką i nad większym poszanowaniem dla trudnej historii Żydów. Dotychczas traktowałam wszystko zbyt powierzchownie, bez zastanawiania się nad ogromną życiową mądrością, którą ten naród nauczyły wieki przykrych doświadczeń... Nie chcę budować wizerunku męczenników, a dać wyraz tylko pięknu ich bogatej tradycji, tak mało u nas znanej, a już w ogóle nie zrozumianej. Bo i wiedza nasza jest powierzchowna, a spojrzenia bez uzasadnienia pogardliwe często... Jestem więc w chórze żydowskim, wśród mniej lub bardziej religijnych Żydów, goszczę chętnie w domu rabina/ kantora, czytam, douczam się ile mogę- i coraz mniej wiem i coraz mniej rozumiem. A jawią mi się już konkretne obrazy, konkretnych scen w spektaklu... brakuje mi tylko- niestety - takiego artystycznego zrozumienia znajomych muzyków, poetów, plastyków. Większości z nich ruchy wykonywane są najczęściej celowe i docelowe... muzyk zagłębi się w nuty- bo ma w perspektywie granie, plastyk- no bo wystawa... a mało jest takich, który chcieliby coś od siebie... bo chcą coś od siebie- choć los tego nieznany będzie... Z drugiej strony wiem, że nie ma nieznanego losu tak do końca. Praca namalowana/ wyrzeźbiona zniknie prędzej lub później, wyuczone nuty też kiedyś zagrają... Tylko to dziwne, rzemieślnicze nastawienie... O ironie- więcej zapału dostrzegam w nie- artystach tych zdefiniowanych, a w takich cudownie nowo narodzonych chętnych do współtworzenia czegokolwiek... Ci przynajmniej chcą coś od siebie i cieszą się z najmniejszej chwili twórczej.
Myślę nad nowym spektaklem o Tułaczu i nad tym już zaczętym o Chagallu. A na Chagalla czeka pan Zarycki- wspaniały... mój ulubiony współczesny kompozytor...a Chagall............
Żyd z Witebska, chasyd, wielki artysta... przemierzywszy tysiące kilometrów w poszukiwaniu swojego miejsca, spoczął za sprawą swojej drugiej żony na cmentarzu katolickim.. Żyd, którego ugniata katolicki, Chrystusowy krzyż- na wieki wieków!!
Popisałam już... skończę więc cytatem z "Mojego Pana Chagalla"...
"Kogut z krową wzlata, wzlata
Z góry patrzy w stronę świata
I wyciska z tubek
cienkie strużki farb..."
I na dobranoc chciałabym uściskać mocno wspaniałych ludzi, którzy współżyją życiem artystycznym, choć nie zdefiniowali oni swego życia na tę modłę... Renię i Anię, Piotrka i Roberta