poniedziałek, 3 czerwca 2013

Paryż 2007

Wieczór... wciąż pada deszcz i wcale nie myślę o powodzi... nie mam na nią wpływu przecież. Ale... W 2007 roku pojechaliśmy do Paryża. Kraków żegnał nas deszczem- takim wczesnowiosennym rzęsistym, gęstym choć ciepłym. Jechaliśmy.. prowadziliśmy auto na zmianę... 1600 km do pokonania mielismy. Ja jechałam do pracy ze studentami w Musee d'Orsay, czwórka moich wspaniałych Przyjaciół chciała po prostu pozwiedzać Paryż. Trudno nam było pogodzic nasze priorytety- ja musiałam pracować, Oni chcieli korzystać z uroków Paryża, a zakwaterowani byliśmy razem w hotelu... Godzina pierwsza w nocy stała się dla mnie obowiązkowo początkiem ciszy nocnej, dla moich Ukochanych Przyjaciół był to środek zabawy. Po kilku latach wspominam to jako przygodę po prostu- niedospanie poimprezowe jak na studiach... i chwilowa złość na chciwych wrażeń kumpli, którzy po raz pierwszy.. i Paryż... odeszła głęboko w niepamięć... Było cudnie- plątaliśmy się bez sensu i celu po skąpanych w mroku uliczkach Mont Martre, fotografowaliśmy nikłe światła Paryża nieśmiale przebijające  się przez mgłę, popijaliśmy niby dobre, bo francuskie wino- mając jednak w ustach smak naszej ordynarnej i czterdziestoprocentowej polskiej wódki. Marzyliśmy o podróżach, twórczości, poezji i chwilach zapomnienia. Piękny był ten wczesnowiosenny Paryż 2007 roku!!!!!! Tylko do dziś nie rozumiem, jak moi Przyjaciele mogli mnie wyrwać z hotelu, późnym wieczorem na kolację do restauracji i proponować mi koszmarne estetycznie małże, omułki i inne morskie robactwa!!!!!!! Oni się tym zażerali, a i tak miałam wrażenie, że zabijają ten smrodliwy smak nadmierną ilością piwa (pan kelner uznał to jako nietakt!!! i kilka razy dopytywał, czy takie zacne danie, jak te robaki chcą aby na pewno popijać plebejskim piwem). Ale Przyjaciele zżerali małże, omułki i inne takie w wielkiej ilości, popijali piwem i się głośno zachwycali! Aż mnie zemdliło i uciekłam do naszego zacisznego hotelu.
Wdrapałam się (bo hotel nie miał windy) na wysokie trzecie piętro i po wieczornej gorącej kąpieli położyłam się w łóżku... chciałam naprawdę zasnąć. Pokój był niby dwuosobowy, ale łóżko miał jedno- we Francji pewnie nikt nie sypia samotnie... i zasnęłam! Snu nie pamiętam, ale przebudzenie i owszem!- najedzeni i napojeni Przyjaciele wpadli z pozyskaną z bagażnika naszego auta śliwowicą łącką.... i skończył sie upragniony odpoczynek.
Następnego dnia rano, o ósmej, zaczynałam zajęcia ze studentami! DRAMAT!!!!
Nasz wyjazd trwał pięć dni. Kocham moich Przyjaciół za to, że nie popadają w rutynę, że czerpią radość z każdej chwili w każdym najdziwniejszym miejscu tego świata i pomijają problemy... Wróciliśmy do Polski niedospani, umordowani, ale z uśmiechem się żegnaliśmy i wiedzieliśmy, że będzie ciąg dalszy.....
ps: na zdjęciu: wieża Eifflea od dołu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz